piątek, 15 kwietnia 2011

Zaczynamy - czyli Afryka z perspektywy ;-) Powrót Maroko

Czas odrabiać zaległości. Już minęły 2 tygodnie jak jesteśmy w kraju. Pogoda jest strasznie kapryśna, nie ma ciepłego słońca i w ogóle hi, ale się nie dajemy 6 tygodni w słońcu zrobiły swoje.
Więc do rzeczy, zacznę od powrotu bo nigdy nie wracaliśmy 50 godzin do domu. Co ciekawe jechaliśmy, jechaliśmy a policja do kontroli zatrzymała nas na początku w Ghanie i na koniec w Świnorojach, hi hi hi nie ma jak w domu.
A było to tak: przyszedł ten dzień, kiedy trzeba było się spakować, no i pojawił się problem, bo musieliśmy przywieść słońca, co ledwie się w walizce mieści, ale na szczęście się mieścił.



Pakowaliśmy się, pakowaliśmy, aż się w końcu spakowaliśmy. W samochód i nocna jazda na lotnisko do Akry, jakieś 7 h. Z przygodami, bo złapała nas policja i o dziwo nie trzeba było dawać łapówki tylko wypisali nam mandat, a dokładniej naszemu ciemnoskóremu miłemu kierowcy. Strasznie nas to zdziwiło. Na lotnisku było już spokojnie, co prawda musieliśmy przepakować się w jeszcze jeden bagaż, bo tak dokładnie ważyli, że nic się nie dało zrobić ale spoko ;-) I o trzeciej wystartowaliśmy do Casablanki. Przed Casablanką z góry udało nam się wypatrzeć ośnieżony Atlas, śnieg w Afryce wyobrażacie sobie?



pola Kaszmiru ;-) Wiosna w Maroko była w pełni, masa zieleni, wszystko kwitnie. Lądujemy koło 9 tej, i mamy lot do Warszawy za 23 godziny więc był czas na Casablankę ;-)

Ruszyliśmy z buta do stolicy tego pięknego kraju, ale wcześniej trzeba było dostać się pociągiem do centrum. Potem w kiosku nabyliśmy mapę, którą czytałem i czytałem ....


Wędrując ulicami Casablanki by dostać się do miejsc turystycznych mieliśmy poznać normalne, zwyczajne życie Marokańczyków ale o tym już następnym razem.
Cdn ....

wtorek, 29 marca 2011

Powrot ;-)

Powoli zaczynamy myśleć o powrocie. W nocy z środy na czwartek mamy samolot do Casablanki, tam prawie 23 godziny przerwy i w piątek po południo będziemy w Warszawie. Wiec jeszcze przed nami cały dzień w Maroko.
Ostatnie dni upływają na błogim lenistwie, rozmowach i czytaniu książek. Byliśmy tez jeszcze w lesie i nad oceanem, w środę idziemy wydać ostatnie Cedisy na market. Okupujemy tez basen, z pięknym widokiem na góry porośnięte tropikalnym lasem.
To ze wracamy nie znaczy, ze to koniec informacji na tym blogu o naszej wyprawie. Ze względu na braki w internecie zdajemy sobie sprawę ze nasz wpisy były sporadyczne i raczej pobieżne - do dziś nie mogę się przyzwyczaić do braku polskich znaków na tutejszym kompie. Wiec po powrocie i aklimatyzacji pojawi się tu wiele z tego co przeżyliśmy na czarnym ladzie.
Jeśli zapytacie czy podroż była /jest ;-) udana odpowiem ze jak najbardziej. Afryka to piękny kontynent, już sama Ghana jest tak bardzo różnorodna pod względem przyrody, ludzi, krajobrazów że nie można się tu nudzić. Zawsze za zakrętem spotyka się coś nowego. Sami Ghańczycy tez bardzo mili i uśmiechnięci. Pozdrawiają nas na każdym kroku, i są to pozdrowienia ze szczerego serca, a nie po to by dostać parę cedi, jak to niestety ma miejsce w miejscach gdzie przybywa dużo białych turystów, którzy po prostu psuja tych ludzi(zawsze trafi się ktoś co woli prosić o parę groszy niż po prostu pracować).
Czy tu wrócimy? pewnie do Ghany już nie, przecież jest tyle pięknych miejsc na świecie gdzie jeszcze nie byliśmy.
Trzymajcie kciuki za nasz powrót ;-)

Saiba, znów w lesie

środa, 23 marca 2011

Polnocna Ghana, czyli smak prawdziwej Afryki

Hej, żyjemy, żyjemy
Wróciliśmy z dalekiej północy Ghany. Zatrzymaliśmy się w parku narodowym w Mole, gdzie podziwialiśmy sawannę a w niej ogromne słonie, bawoły, rożne gatunki antylop, małp i pawianów, które sprytnie podkradały śniadanie turystom – chodzi o pawiany nie słonie ;-). Zachwycaliśmy się przepięknymi ptakami, takimi jak nasze kraski ale z długimi ogonami – Abyssinian Roller. Wieczorami zaś rozmawialiśmy z Polakami spotkanymi w Mole i podziwialiśmy przepiękne gwiazdozbiory, niewidoczne w naszym kraju.
Nie było czasu na pisanie tym bardziej ze czasem nie było wody do mycia a co dopiero internetu.
Północ Ghany to prawdziwa Afryka taka jak powinna być, gorąca i bez drzew. Przynajmniej dla nas ;-). Przeżyliśmy prawdziwa afrykańska burze z masa piorunów, na szczęście z daleka i deszcz nas ominął, za to widowisko było przecudne.
Urzekły nas baobaby, to niesamowite drzewa, do dnia dzisiejszego na szczęście traktowane przez miejscowych niemal jak święte, dlatego pewnie ich nie wycieli na opal czy węgiel drzewny. Baobaby są niesamowite, małe, krepę a jednocześnie potężne i dostojne. Z daleka je widać górujące na sawannie, czasem pojedynczo a czasem po kilka. Kiedyś służyły za schronienie przed lwami i innymi drapieżnikami, żywiły swoimi liśćmi, owocami, koro i miodem pszczół mieszkających w dziuplach.
Jedliśmy lokalne potrawy: ginifao, banku, kenke, fufu popijane pitem, lokalnym napojem przypominającym piwo a robionym z prosa poddawanego fermentacji. Najbardziej przypadły nam do smaku małe przepiórki, podawanej w tak ostrej zupie, ze czuło się jo przez kilka godzin. Pychota!!! Byliśmy na miejscowych dożynkach z tańcami i licytacja produktów z przeznaczeniem środków na budowę lokalnego kościoła.
Widzieliśmy rożne wioski, okrągłe gliniane domy kryte trawa, a w innym miejscu kwadratowe zabudowania przypominające mini zamki. W jednej z wiosek spaliśmy na dachu glinianej chaty, i wszystko byłoby super gdyby nie warkot agregatu przeznaczonego dla lokalnych budowniczych dróg ;-)
Oj działo, się działo, teraz odpoczywamy na południu, i zbieramy siły na kolejne dni.

To my obok termitiery

pyszne przepiórki

baobaby

Pijemy pito na markecie, a pitem trzeba się dzielić ;-)

sobota, 5 marca 2011

Ocean

Jutro jedziemy na dwa dni nad ocean. Jest okazja bo będzie transport. Byliśmy już nad Atlantykiem dwa razy, raz jak jechaliśmy z lotniska - to się prawie nie liczy i w zeszłą niedziele.
Ocean robi niesamowite wrażenie, szum fal, ciepła bryza i bardzo bardzo słona woda. Liczymy na długie spacery i zachodzące słońce ... ;-)


przystań w miejscowości Elmina


miejscowi brzeg plaży wykorzystują jako drogę transportowa

Zielona Afryka i Market

Dni szybko mijają. Tu gdzie na razie jesteśmy Afryka jest strasznie zielona. Tym bardziej ze zbliżą się pora deszczowa czyli coś jakby wiosna u nas. W lesie oprócz wielkich drzew czasem spotykamy piękne kwiaty.
Wstajemy wcześnie rano bo szkoda dnia. Od paru dni budzą nas bębny. Są niesamowite, muzyka jaką niosą niesie się po całej dolinie i ma w sobie tyle pozytywnej energii. Okazuje się, że to w szkole dzieci graja i uczą się maszerować na wielka paradę 6 marca - dzień odzyskania przez Ghanę niepodległości.
W środę byliśmy na markecie, czyli coś jak u nas dzień dyszla - jednym słowem targ. Czegoś tak kolorowego, wesołego i gwarnego dawno nie widzieliśmy. Masa uśmiechniętych ludzi, strasznie kolorowych - nie chodzi o odcienie ich skory, ale o stroje które noszą, sprzedając najróżniejsze produkty, jak to na targu. Czego tu nie ma - tuńczyki, żywe i wędzone, ryby suszone - nawet wypatrzyliśmy rekina młota, warzywa, orzeszki, plantejny i masę innych specjałów. Kupujemy materiały by uszyć sobie kolorowe koszule. Potem znajdujemy stoisko szamana - ma rożne dziwne przedmioty, dominują skory węzy - dwa olbrzymie pytony, czaszki i inne. Zdjęcie niestety musimy zrobić z reki bo inaczej nie można. Zaglądamy do stoiska które cieszy się największą oglądalnością


suszone ryby na targu


olej z palmy kokosowej


kolorowy market


poniedziałek, 28 lutego 2011

Kolejny dzień


Popatrzcie jakie wysokie so tu drzewa

Stoimy pod drzewem seiba, to są dopiero giganty!

Sepy nas nie zjadły;-)

Pierwsze zdjecia ;-)

Może tym razem się uda ;-)

Afryka to nie tylko pustynia ;-)


Kakum National Park - ścieżka wśród drzew, marzenie wielu osób w Puszczy Białowieskiej


Elmina - widok na port z Fortu Elma